Olaf Swolkień: „Polska flaga jest biało-czerwona”
23 kwietnia spotkaliśmy się na placu Matejki pod pomnikiem Grunwaldzkim na manifestacji patriotycznej „Polska flaga jest biało-czerwona”. Jednym z przemawiających podczas manifestacji był działacz Małopolskiego Buntu – Olaf Swolkień. Poniżej prezentujemy treść wystąpienia.
Witam serdecznie zgromadzonych Rodaków; Polki i Polaków, którzy uznali, że dzisiaj należy przyjść i zamanifestować swoje przywiązanie do naszej flagi, do naszych barw narodowych.
Flaga to symbol, to symbol, który ma nas jednoczyć, przypominając o naszej tożsamości, o naszej historii i wreszcie o lekcjach, jakie powinniśmy z niej wyciągać, a także o zobowiązaniach wobec tych, co pod tym sztandarem ginęli, tracili zdrowie, majątki, swoich najbliższych.
Nasza polska tożsamość była zawsze nierozłącznie związana z wolnością i niepodległością. Byliśmy narodem, który nie pozwalał sobie narzucić tyranii absolutnych władców, nie organizował masowych prześladowań i mordów, jakie były dziełem naszych sąsiadów. Nasze przywiązanie do wolności opierało się zawsze na poszanowaniu innych ludzi, narodów, religii, kultur, innych przekonań i poglądów. Ale musimy też pamiętać, że były okresy, w których tę wolność traciliśmy, traciliśmy, bo nie umieliśmy jej obronić, brakowało nam siły, odwagi, wytrwałości, „nie chciało nam się chcieć” wierzyliśmy, że możemy mieć „Polskę za grosz i kroplę krwi”. Ale przede wszystkim bardzo często brakowało nam umiejętności trzeźwego osądu rzeczywistości, często także elementarnej wiedzy o mechanizmach geopolityki.
Dzisiaj znowu nasza wolność jest zagrożona. Choć na pozór mamy demokrację, a Konstytucja gwarantuje nam wolność słowa, i chociaż ponoć komunizm się skończył, to cenzura wróciła i ma się nawet lepiej niż wtedy, zamiast prymitywnych zagłuszarek mamy media, które nie tylko zagłuszają prawdę, ale wciskają w polskie umysły takie morze kłamstw, że na prawdę najzwyczajniej nie ma miejsca. Tak jak za czasów realnego socjalizmu ludzie znowu boją się mówić co myślą, demonstrować swoje przekonania w pracy, na ulicy, w mediach społecznościowych, a w innych mediach nie mają nawet na to szans. Dlatego tym większy szacunek należy się tym, którzy zebrali się tu dzisiaj pomimo pojawiającej się gdzieniegdzie myśli, że może być niebezpiecznie, ktoś może nas zaatakować, że spotkają nas za udział i wyrażanie swoich poglądów ostracyzm, bojkot, a nawet obelgi czy ataki fizyczne. To wszystko może nas dzisiaj spotkać za to, że chcemy przypomnieć, że tu jest Polska i tylko Polska, że mamy tylko jedną flagę, jedne barwy i za to, że przy nich trwamy. Za to, że chcemy, aby nas w naszym polskim domu szanowano i szanowano nasze uczucia, naszą pamięć. Jej wyrzekanie się to nie szacunek wobec obcych, ale służalcza uniżoność, polski kundlizm, który każe nastawiać ucha na to, co chwilowo może przynieść tani poklask i korzyści.
Przez poprzednie dwa lata wielu Polaków, którzy mówili prawdę o tak zwanej pandemii, było za to prześladowanych, dziennikarzy wyrzucano z pracy, lekarzy i pozbawiano prawa wykonywania zawodu, wywierano presję na żołnierzy, policjantów, lekarzy, nauczycieli, szykanowano, a nawet atakowano fizycznie prawników, w internecie szalała cenzura, w mediach korporacyjnych i rządowych nie dopuszczano do mówienia prawdy. Ludzi zastraszano za to, że chcieli pracować w swoich zakładach pracy, mówić, co myślą, za to, że bronili swojej nietykalności cielesnej czy prawa do demonstrowania na ulicach. Byli bici, gazowani, ciągani po sądach, nakładano na nich grzywny, łamano wszelkie prawa pisane w Konstytucji i te niepisane – przysługujące każdemu człowiekowi. Wielu z Was tu obecnych nie poddało się tej tyranii i dlatego dzisiaj, kiedy narasta jej kolejna fala, miło mi widzieć te same odważne twarze, szczere spojrzenia, te same narodowe barwy, które towarzyszyły nam w walce z tyranią sanitaryzmu. Na naszych marszach i demonstracjach zawsze było biało-czerwono.
Ograniczenia wolności słowa, cenzura, tyrania sanitaryzmu doprowadziły do setek tysięcy zgonów, setek tysięcy zniszczonych polskich firm, licznych samobójstw, masowych problemów psychicznych u dzieci i młodzieży, skrócenia średniej długości życia Polaków o dwa lata, a także do zadłużenia i inflacji, która nie jest niczym innym niż rabunkiem oszczędności, bo te mogłyby Polakom zapewnić niezależność. Ludziom, którzy przed tym wszystkim ostrzegali, zabroniono głośno mówić i w ten sposób doprowadzono do hekatomby ofiar i katastrofy gospodarczej. Nikt z autorów tego mniej lub bardziej świadomego ludobójstwa na Polakach i polskiej gospodarce nie poniósł najmniejszej kary, przeciwnie, przyznają sobie dzisiaj ordery i nadal pełnią odpowiedzialne stanowiska. Chcą, żebyśmy o tym, co nam zrobili, zapomnieli. Ale nie zapomnimy.
Dzisiaj ci sami ludzie znowu chcą nam narzucić jedynie słuszne widzenie świata. Znowu włączyli przycisk z napisem „strach”, choć tym razem dodali znacznie więcej zaprogramowanej nienawiści. Znowu ci, którzy się na to nie godzą, są zastraszani, opluwani, a nawet bici przez tak zwanych nieznanych sprawców, jak miało to miejsce w Łodzi wobec członków tamtejszych organizacji patriotycznych. Są w Polsce znowu ludzie, którzy siedzą w aresztach za głośne mówienie tego, co myślą Polacy. Także w polskim Sejmie, jak słusznie zauważył poseł Grzegorz Braun, żule na poselskiej mównicy wzywają do linczu i fizycznego ataku na innych posłów za to tylko, że odróżniają prawdę od propagandy i głośno o tym mówią. Rok 2022 jest przez ten sam Sejm ogłoszony rokiem Józefa Mackiewicza, naszego największego pisarza ostatniego wieku i wspaniałego człowieka, który całe życie poświęcił walce o prawdę. Swoją powieść opisującą czasy sowieckiej okupacji zatytułował „Nie trzeba głośno mówić”. Ale nie o bolszewicką cenzurę w tym tytule chodziło. Chodziło o wewnętrzną cenzurę i stadne myślenie według z góry założonej jedynie słusznej tezy, jakie ówcześni przywódcy sami narzucili Polakom odnośnie najważniejszych polskich spraw. I dzisiaj jest tak samo: nie wolno głośno mówić, bo to naruszyłoby interesy rządzących, zdenerwowało ich międzynarodowych nadzorców.
Aby to osiągnąć, wmawia się Polakom, że w chwilach zagrożeń mamy „mówić jednym głosem”, że ten głos to podsuwane przez medialne tuby przekazy dnia i że o tym, co jest polską racją stanu, mają decydować ci sami sprzedajni ciemniacy, którzy przez poprzednie dwa lata dzień w dzień straszyli i oszukiwali ludzi w imię interesów ponadnarodowych korporacji oraz szaleńczej ideologii Wielkiego Resetu. Rację stanu zna nasz premier, który w restauracji „Sowa i Przyjaciele” mówił do swoich zaufanych kamratów, że najlepszym sposobem na to, żeby ratować walący się oszukańczy system finansowy, jest wojna i kryzys, a my Polacy mamy kopać i zasypywać rowy za miskę ryżu. I tacy ludzie dzisiaj każą nam siedzieć cicho, kiedy nadal prowadzą swoją morderczą dla polskich firm politykę, kiedy ceny energii, ogrzewania, czynszów prowadzą do kolejnych bankructw i jeszcze większej inflacji, kiedy rozdajemy przywileje uchodźcom, z których część na święta udaje się do domu, by potem znowu wrócić po zasiłki płacone z naszych podatków. Nie trzeba głośno mówić o Wołyniu, bo to może ich urazić, nie trzeba głośno mówić o tym, że czczą ludzi, którzy dokonywali zbrodni ludobójstwa na Polakach, nie trzeba głośno upominać się o godny pochówek naszych pomordowanych, o odsłonięcie lwów na cmentarzu Lwowskich Orląt. To ma być już kolejny po Jedwabnem temat tabu, bo, jak mówili za komuny partyjni towarzysze, „wicie, rozumicie”, nie teraz, bo to mogłoby wywołać konflikty, bo byłoby na rękę Putinowi. Otóż nie: trzeba głośno mówić i będziemy głośno mówić o tym, o czym potrzebę mówienia mamy. Owszem, możemy się mylić, musimy szanować i słuchać racji wszystkich stron, ale mamy prawo pytać, mamy prawo debatować i dyskutować o wszystkim wtedy, kiedy mamy taką potrzebę, a im bardziej tacy ludzie jak nasz premier i nasi posłowie próbują nas w tym ograniczać, tym większą mamy na to ochotę, tacy już jesteśmy, my Polacy. I to jest też element naszej tożsamości, o tym także przypomina nam nasza flaga.
Bo nasza flaga to także nasza łacińska cywilizacja, w której od tysięcy lat do prawdy dochodzimy nie drogą chóralnych wrzasków, ale drogą dialogów i rozumu, a prawda jest w tej cywilizacji kolejną po wolności wartością, której wydrzeć sobie nie pozwolimy. Zakrzykiwanie niewygodnych pytań obelgami, stosowanie pełnych hipokryzji moralnych szantażyków, cenzura i prześladowania mają nas uczynić ludźmi bezmyślnymi, mają myślących i debatujących w cywilizowany sposób obywateli zamienić w nienawistny tłum wyjców, którym łatwo jest kierować, który łatwo jest szczuć i prowadzić ku zagładzie. Taki tłum nie zadaje niewygodnych pytań, nie rozlicza winnych błędów i przestępstw, a jak ktoś zacznie się tego domagać, wtedy rządzący mogą na niego poszczuć zastraszonych lub nienawistny motłoch.
Sam znam ludzi, którzy jeszcze dwa lata temu sprawiali wrażenie kulturalnych i światłych współobywateli, sąsiadów, kolegów. Dzisiaj gotowi są obrzucać obelgami każdego, kto nie dał się otumanić medialnej propagandzie, wyrażają publicznie aprobatę dla stosowania okrucieństw i przemocy, chcą, by potępiać ludzi za to tylko, że należą bądź nie do takiego lub innego narodu. Od takiej postawy jest bardzo blisko do palenia książek, a potem do stoczenia się do poziomu tych samych na pozór przyzwoitych obywateli, którzy zamykali oczy na zagładę Żydów. Takie zdziczenie już wiele narodów prowadziło do klęski nie tylko politycznej, ale przede wszystkim duchowej i cywilizacyjnej. Nie możemy na to pozwolić w żadnych okolicznościach.
Polacy w historii odnosili zwycięstwa, ale i ponosili klęski. Te ostatnie wynikały niemal zawsze właśnie z tego, że ulegaliśmy emocjom, a wtedy wszelkiego rodzaju prowokatorzy, agenci, a często zręczni demagodzy bez poczucia odpowiedzialności i rozumienia sytuacji mieli ułatwione zadanie. Wszystkie nasze przegrane powstania były inspirowane w taki właśnie sposób, po każdym z nich nasza sytuacja była gorsza niż przed nim. Po powstaniu listopadowym straciliśmy własny Sejm i armię, po styczniowym resztki autonomii i zyskaliśmy 40 lat brutalnej rusyfikacji, po warszawskim straciliśmy swoją stolicę i pokolenie wspaniałych patriotów. W 1939 roku sanacyjne władze zamykały do obozu w Berezie niewygodnych polityków i publicystów, którzy ostrzegali przed nadchodzącą katastrofą, potem uciekły za granicę, a 6 milionów polskich obywateli zginęło, a jedyne, co mieli na swoją obronę, to gwarancje brytyjskich sojuszników, którzy po wojnie oddali ich w niewolę Sowietom, a naszych żołnierzy nie dopuścili na swoją defiladę zwycięstwa, które dzięki nim odnieśli. Bohaterom należy się szacunek, ale Polacy muszą się także uczyć i głośno pytać o przyczyny historycznych klęsk. Zapytać, dlaczego nasi rządzący wychowują nas dzisiaj w ich kulcie, a lekceważą osiągnięcia tych, którzy odnieśli sukces, np. odzyskali Śląsk i Wielkopolskę, którzy dla Polski pracowali w każdej sytuacji, a oprócz odwagi cywilnej mieli także tę, która, jak mówił Zbigniew Herbert, odróżnia mężczyzn od niemężczyzn – odwagę cywilną. Być może dzieje się tak dlatego, że rządzący sami podświadomie już z góry szukają usprawiedliwienia dla katastrof, do których nas prowadzą. Może mają nadzieję, że postawimy im pomniki i nazwiemy ulice ich imionami z wdzięczności za kolejną klęskę czy salwę rakiet z atomowymi głowicami, która spadnie na polskie miasta.
Dzisiaj sytuacja pod wieloma względami przypomina tę sprzed wybuchu poprzedniej wojny światowej. Wielkie mocarstwa prowadzą swoje gry, ale jak zawsze w politycznych szachach dopóki mogą, to grają pionkami, a tymi pionkami są mniejsze państwa i narody. Swoją grę prowadzą także globaliści, dla których największą przeszkodą są wszelkie formy zakorzenienia, silna i duża rodzina, więzi etniczne, regionalne, a przede wszystkim etnicznie jednolite państwa narodowe. Mocarstwa grają na ich kompleksach, urazach, fobiach, ambicjach i emocjach, a najsilniejsze z nich to strach i nienawiść. Aby takie podłe, ale często dobrze przemyślane manipulacje były możliwe, konieczne jest stłumienie wolnej debaty, dyskusji, racjonalnego myślenia, ograniczenie dostępu do wiedzy i informacji. To wszystko ma miejsce w Polsce, a wykonawcami tego procederu jest prawie cała polska klasa polityczna, która wmawia nam, że ponieważ w sąsiednim kraju jest wojna, to mamy przestać myśleć, mamy „mówić jednym głosem”, głosem histerii i tanich emocji, a najlepiej zapomnieć o polskim interesie narodowym, zapomnieć o swojej historii, zapomnieć o swojej fladze, stać się bezwolną pacynką reagującą na emocjonalne szturchnięcia służące obcym interesom i prowadzące Polaków do politycznej katastrofy.
Józef Piłsudski powiedział kiedyś, żeby w czasach kryzysów strzec się agentów, otóż jeżeli są dzisiaj w Polsce agenci, to są nimi właśnie ci, którzy chcą Polaków zamienić w wyjący motłoch. Właśnie w czasie zagrożenia musimy zachować chłodną głowę i rozsądek. Taki zachowaliśmy w 1905 roku, kiedy nie daliśmy się poprowadzić socjalistycznym szaleńcom do kolejnego powstania i w rezultacie odzyskaliśmy prawo do nauki w polskich szkołach, do naszego języka w urzędach, a nasi posłowie znaleźli się w carskiej Dumie. Rozsądek zachowaliśmy w roku 1956, kiedy do walczących z Sowietami Węgrów wysyłaliśmy nie broń, ale krew dla rannych i nie daliśmy pola do działania prowokatorom. Po tej dacie los Polaków znacząco się poprawił właśnie dlatego, że udzielaliśmy pomocy, ale nie daliśmy się pchnąć do działań może z pozoru szlachetnych, ale w gruncie rzeczy emocjonalnie płytkich i prowadzących do kolejnej hekatomby i jeszcze większych ofiar.
Węgry najwyraźniej wyciągnęły z tamtego doświadczenia lekcję. Naszym polskim obowiązkiem jest uczynić to samo, wyciągnąć w końcu lekcję z naszej historii, nie pozwolić, by ktoś nam ją pisał niezgodnie z prawdą i dyktował, o czym mamy pamiętać, a o czym zapominać, bo fałszywa historia jest matką błędnej polityki, a błędy w polityce to gorzej niż zbrodnia.
Roman Dmowski, ojciec polskiej politycznej, ale przede wszystkim intelektualnej niepodległości, i za to właśnie znienawidzony przez wrogów Polski, powiedział kiedyś słynne zdanie: że jest Polakiem i ma obowiązki polskie.
Nasza biało-czerwona flaga wielokrotnie towarzyszyła nam w złych i dobrych momentach naszych dziejów, ale dzisiaj naszym polskim obowiązkiem jest pracować i walczyć o to, aby nasza flaga stała się odtąd nie symbolem krótkotrwałych romantycznych uniesień, bezmyślnego i tragicznego w skutkach „jakoś to będzie”, ale symbolem realizmu i politycznej dojrzałości. Niech każdy Polak dzisiaj o tym pamięta, niech każdy z nas całym swoim życiem, walką o wolne słowo, o wolną myśl na każdym posterunku, na jakim postawiło go życie, ten obowiązek wykonuje.
Jesteśmy to winni naszym przodkom, naszym dzieciom i naszej fladze.